Czym jest trudność i jak ją pokonać? W jaki sposób pełnić służbę, gdy z góry przesądzone jest, że będzie to służba bardzo trudna? Dziś nachodzą mnie myśli o kolcu w sercu.
Napisałam kiedyś taki tekst. I dziś znów jest aktualny.
Dlatego - zapraszam do opowieści sprzed 11 lat.
Uzupełniam go tylko zdjęciem wiosny.
***
Kiedy rozmyślam o konieczności zmagania się z trudami na drodze wiary, zawsze myślę też o nieodłącznym towarzyszu wszelkiego kontaktu z Bogiem – o szatanie. O tym, który zawsze przeszkadza, zwodzi i utrudnia budowanie czegokolwiek w imię Boga.
Kiedy modlę się, zawsze jest obok i mąci myśli. Kiedy organizuję spotkania modlitewne, zawsze utrudnia, rzuca kłody pod nogi. I nieustannie przykleja mi do serca uporczywe: bez sensu, nie uda się, daj spokój, po co ta walka, i tak nikogo to nie obchodzi. Kiedy chcę zaśpiewać publicznie psalm, zawsze chwyci mnie za gardło tremą lub chrypką. Kiedy czytam Pismo i szukam rady na rozwiązanie problemu, on przeszkadza skupić się na tym. Zabiera zdolność rozsądnego podejmowania decyzji, odbiera odwagę, sprawia, że czasem czujemy się bezsilni, że zachowujemy się tak okropnie i niewłaściwie. A potem wstyd i pytanie: jak to w ogóle mogło się stać?
A może ten oścień dla ciała, wysłannik szatana jest według św. Pawła darem towarzyszącym służbie u Pana? Darem. A więc czymś, co przynosi korzyść. Jak zatem to, co upokarza, boli i utrudnia życie, ma być darem? I dlaczego tak musi być? Czy Bóg nie mógłby inaczej tego zorganizować?
Powołanie człowieka do różnych zadań to nie tylko euforia, radość i wizje pełnego zwycięstwa pod sztandarami Pana. Obok pojawia się coś w rodzaju swędzenia pod skórą. Pod duchową skórą. Coś nas uwiera, zwraca naszą uwagę, rozprasza, nie pozwala zapomnieć. Przeszkadza nam ten oścień, chcielibyśmy go wyjąć, żeby przestał w końcu uwierać. Nie potrafimy skupić się na swoim zadaniu, zignorować go. I tak ma być. Abyśmy zawsze pamiętali, że jesteśmy tylko ludźmi. Narzędziem w ręku Boga, wykonawcami Jego woli. A nie twórcami świata zdarzeń, sukcesów i osiągnięć na różnych polach naszej działalności.
Czasem boję się działać w imię Boga. Boję się konsekwencji, małych i dużych cierpień, jakie będą związane z sukcesami apostolskimi. Ale tak trzeba. Trzeba wierzyć, że Bóg ma rację i za każdą udaną misję zapłacić kawałkiem siebie. Aż nie zostanie nic, tylko On.
Czasem unikam działania, udaję, że nie słyszę, co Bóg do mnie mówi. Nie chcę, by był przy mnie i jak św. Paweł szeptam: „odejdź Panie ode mnie”. A On mówi, tak jak św. Pawłowi: „wystarczy ci Mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Nie trzeba się bać, że nie mam siły. Bóg ją ma. Mimo to, boję się. Tak jak bali się prorocy przede mną, i wszyscy, którzy wiedzieli, że jak się Bogu powie „tak”, to będzie potem bolało.
To jest paradoks chrześcijańskiego powołania. Zgodzić się na krzyż, upokorzenie, pracę nad tym, by nauczyć się zwyciężać bez walki. Być uczniem Chrystusa z zatopionym w sercu kolcem, którego się dobrowolnie nie wyciąga – trudna to nauka. Ale jedyna właściwa. I skuteczna na zło.
Czy jestem dobrym apostołem? Nie zawsze. Oścień w ciele przeszkadza. Ludzie nie wierzą w to, co mówię. Sił mi brakuje. Wiara się chwieje. Ale jednak próbuję od nowa. Bo wiem, że te wszystkie przeciwności to dobry znak. Gdzie Bóg tam i szatan walczący z Nim. Dlatego Jezus nie przejmował się aż tak bardzo brakiem powodzenia wśród najbliższych. Wiedział, że tak może być.
Uczę się więc „nie lękać się twarzy” ludzi opornych, nie zniechęcać się bezskutecznym pukaniem do „zatwardziałych serc”. Uczę się „mieć upodobanie w słabościach, w obelgach, w niedostatkach i uciskach”. Z powodu Ciebie, Panie. Bo zawsze, kiedy niedomagam, muszę pamiętać, że to jest właśnie siłą. Nie wiem dlaczego, nie rozumiem tego do końca. Ale wierzę, że tak trzeba. Że Bóg ma rację.
*
Inspirację do rozważań stanowiły czytania na IV Niedzielę Zwykłą, rok B:
A ty, synu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł wśród skorpionów. Nie obawiaj się ich słów ani się nie lękaj ich twarzy, bo to lud oporny. (Z Księgi Ezechiela)
Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. (2 Kor 12,7)
I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich.(Z Ewangelii św. Marka)
Jola Łaba. Tekst powstał w 2009 r. dla portal.tezeusz.pl
Comments