Stoję w korku. Już od piętnastu minut. Sama na siebie psioczę w duchu, bo przecież wyjazd do najbliższego większego sklepu, tylko dlatego, że skończył się cukier i właściwie od razu mogłabym kupić masło i mąkę do świątecznych wypieków, był mocno nieprzemyślany. A teraz siedzę w samochodzie, zablokowana w rzędzie kilkudziesięciu mnie podobnych. W radio popularne świąteczne piosenki, które na siłę chcą mnie przekonać, że jest pięknie, że wokół pada śnieg i nadszedł czas zrozumienia i miłości. Jak bardzo ta piosenka zderza się z rzeczywistością wokół mnie. I tej w mojej głowie.
Nagły impuls kazał mi zmienić pas. Zamiast skręcić w prawo, do centrum handlowego, jadę teraz prosto. jeszcze 200 metrów i parkuję na leśnym parkingu. Potem szybko wysiadam i biegnę tam, między drzewa, zanurzam się w panującej tam ciszy i spokoju. Opieram się o najbliżej rosnące drzewo. To leszczyna. Dotykam czołem jej pnia, oddycham głęboko i czuję, jak powoli ogarnia mnie spokój. Uczę się od drzewa tego, jak trwać, mocno zakorzenionym w tym, co ważne - w swoich wartościach. Dopiero tu, w leśnej ciszy, w namacalnej obecności drzew dociera do mnie, że w tym wszystkim wcale nie chodzi o cukier i mąką, o świąteczne wypieki ani nawet o to, by spędzić miło czas w gronie najbliższych.
Las znowu zafundował mi spotkanie z samą sobą. Jak zwykle trudne, bo pokazujące jak bardzo zagubiłam się we współczesnym świecie…
***
Gdzieś w oddali słychać odgłos piły ścinającej kolejne drzewa. Być może to wyrąb osobników martwych, zniszczonych - normalny leśny zabieg pielęgnacyjny. Ale gdzieś z tyłu głowy pojawia się natrętna myśl, że może ścinamy tyle drzew, bo za bardzo przypominają nam o tym naszym zagubieniu, oderwaniu od korzeni, niemocy zrozumienia tego, co naprawdę istotne… Może wycinką próbujemy zagłuszyć takie niewygodne myśli?
hm. Elżbieta Noga
Comments