top of page
Katarzyna Rytko

***

***

Niniejszy tekst został napisany z nadzieją, że przedstawione poniżej karykaturalne

i wykrzywione niekiedy obrazy skłonią czytelników do krytycznego względem siebie spojrzenia, a zjazdy, debaty czy spotkania konferencyjne, organizowane już w czasach ogólnego zdrowia i względnego dobrobytu, będą wokół jednej idei łączyć, miast dzielić.

Zanim zarzucisz mi przemądrzałość, wspomnij na słowa, że „ludzie głupieją hurtowo

i mądrzeją detalicznie” (W. Szymborska) i tytuł do tekstu dopisz sobie sam(a) po zakończeniu lektury. Pytanie czy i co z niej wyciągniesz.

Nic osobistego.



***


Studium pewnego przypadku


Nastał TEN dzień. Zjechali się zewsząd, by obradować wspólnie nad sprawami wagi ogólnozwiązkowej. I tak zasiedli w jednej sali konferencyjnej, na kilkudziesięciu m2, każdy ze swoimi mniej lub bardziej wyartykułowanymi oczekiwaniami. Sami lub prawie harcmistrzowie. Rozejrzyjmy się, kogo my tu mamy.

Aha! W pierwszych rzędach zasiedli łatwo rozpoznawalni tzw. twardogłowi – instruktorzy, którzy przyjechali na konferencję zaopatrzeni w arsenał bardzo kategorycznych argumentów, z zamiarem powystrzelania wszystkich tych, którzy przejawiają najmniejsze choćby odchylenia światopoglądowe od jedynej, słusznej linii. Omawiany problem przeanalizowali dokładnie już wcześniej, jednak wyłowili z niego tylko te treści, które wpisują się w ich jedynie poprawną interpretację. Przyświeca im klasyczna maksyma:

bo Moje jest bardziej mojsze niż Twoje. Pod ścianą usytuowała się elitarna loża szyderców gotowa zbombardować wszelkie próby podjęcia konstruktywnej dyskusji. Omawiane zagadnienia nie grają tu żadnej roli, wydarzenie jest jedynie kolejnym polem rozgrywek personalnych w stosunku do najbardziej znielubionych organizatorów bądź/i uczestników. W skrócie: czegokolwiek nie zorganizujecie i nie powiecie i tak będzie źle, bo zabieracie się za to właśnie WY. Słuchacze – największa grupa odbiorców każdej imprezy tego typu. Przybyli, aby rozeznać się w sytuacji, w zasadzie nie mają swojego zdania na dany temat, ale po zakończeniu będą musieli zdać raport z przebiegu. Wszelkie przebłyski własnych refleksji skrzętnie ukrywają w kieszeni własnych spodni. Dalej - zapatrzeni w telefony, mentalnie będący gdzieś zupełnie indziej, czyli Ci co znaleźli się tu bardziej z wymogu realizacji próby harcmistrzowskiej i wpasowania się tego wydarzenia w niezapełnione akurat okienko kalendarza Google. Temat konferencji (ekwiwalentu kursu hm) – nieistotny, ważne są terminy, bo posiedzenie KSI zamykające stopień już niebawem. W pozostałej części sali równomiernie rozlokowali się klasyczni mówcy, instruktorzy, którzy przyjechali tu, by wygłaszać swoje tyrady. Po skończonych przemówieniach (i oczekiwaniu przyjęcia wypowiedzi owacjami na stojąco) siadają

z powrotem na miejsce, by zagłębić się w swoich myślach i wyłączyć na wszelkie sygnały docierające z zewnątrz. Wreszcie nieliczni, którzy chcą być zaangażowani w życie Związku, mają własne zdanie na dany temat, nie boją się go wygłosić, ale też uważnie słuchają innych, poszerzając tym samym swoje pole widzenia. Nie siedzą w okopach broniąc zaciekle swoich racji, są skłonni uznać argumenty drugiej strony, a nawet zmienić własny światopogląd, o ile te są wystarczająco przekonujące. Otwarci na dialog

i wymianę, bo ich obecność tutaj ma służyć dobru wyższemu czyli rozwiązaniu problemu całej Organizacji.

Ta właśnie ciekawa, niejednorodna grupa ma przez najbliższych kilka godzin czy dni debatować nad niezwykle istotnym dla Związku zagadnieniem... Ba, nawet wyciągnąć

z tej dyskusji konkretne wnioski i opracować materiał pokonferencyjny! Pięknie, brakuje nam tylko skrajnych feministek, jeszcze bardziej skrajnych kibiców Legii, załogi z Arctic Sunrise, Żydów i Muzułmanów. Rzuciwszy na nich okiem raz jeszcze tylko utwierdzam się w początkowym przekonaniu o wątpliwym powodzeniu całej misji. Czapki z głów dla tego, kto ogarnie to całe „przedszkole” i zmoderuje dyskusje w taki sposób, żeby gadanie nie było jałowe, nikt się nie obraził, a wnioski z debaty można było przypisać całej Organizacji. (Aspekty zadowolenia czy spełnienia indywidualnych oczekiwań w tym układzie sił odrzuciłam bowiem już na wstępie).


Po co to wszystko


Skoro powyższe studium przypadku kładzie się cieniem na całej idei organizacji debat czy konferencji harcmistrzowskich zadajmy sobie pytanie: PO CO TO WSZYSTKO?

Po co tracić czas i pieniądze, przemierzać setki kilometrów, żeby się tylko pokłócić, obrazić, zdenerwować, a następnie zauważyć, że z tych rozmów i tak nie wyniknęło nic kluczowego dla ZHP. Bilans kosztów i korzyści jest jasny jak słońce, inwestycja przynosi same straty, a Chorągiew, Rada Naczelna czy inny organ za miesiąc znów zaproponuje nam kolejne tego typu spotkanie. I znowu będą kwasy, nieprzyjemności, irytacja, brak wiążących decyzji. Naprawdę nie wiem, po co to wszystko, jeśli niezmiennie tak właśnie ma to wyglądać. Nie znajduję żadnego logicznego uzasadnienia poza postawieniem diagnozy: tak właśnie się dzieje i wypisaniem oczywistej recepty: zmieńmy to,

bo zespół „chorób klinicznych”, który niszczy od środka naszą Organizację, będący wynikiem KRYZYSU TOŻSAMOŚCIOWEGO, skazuje ZHP na postępujący rozkład.


BHP myślenia zanim zabierzesz głos


Chorobę rozpoznano, teraz następuje część opisująca czynności niezbędne do przeprowadzenia operacji ratującej życie. W tym przypadku obowiązują jednolite standardy, nie trzeba się specjalnie wysilać. Wystarczy zapamiętać schemat, który powinien poprzedzać każdą ważną dyskusję, konferencję, debatę czy Zjazd. Potraktujmy to jak instrukcję mycia rąk – ręce trzeba myć często i dokładnie.

Po pierwsze określmy z czym mamy problem, stańmy przed lustrem i powiedzmy sobie z jakimi tematami się nadal boksujemy. Co odkładamy na później, o czym boimy się rozmawiać. Kiedy lista jest już kompletna i klarowna, zasiądźmy do rozmów. (Tylko proponuję nie w takim układzie i z takim nastawieniem jak opisywana wcześniej scenka sytuacyjna. I nie jest to żadna osobista wycieczka do którejś z opisywanych prześmiewczo grup. To piękne, że się różnimy, że mamy inne zdanie, inną wizję. Pielęgnujmy to, bo spotkania różnych poglądów poszerzają horyzonty i, przy założeniu, że wszyscy z należytym sobie szacunkiem się wysłuchają, mogą prowadzić do jeszcze bardziej trafnych i śmiałych rozwiązań).

Udanym rozmowom sprzyjać będzie kilka czynników, które zapewnić mogą tylko uczestnicy debaty. Przede wszystkim ten pierwszy podstawowy, który jest prostym pytaniem: po co? (1) Dlaczego chcę o tym rozmawiać? Czemu to ma służyć? Jeżeli grupa zgodzi się co do wspólnoty celów (czyli znalezieniu wspólnego, korzystnego rozwiązania dla całego Związku/jednostki organizacyjnej), to już połowa sukcesu. Istotna jest też faza indywidualnego przygotowania - tj. wstępna analiza zagadnienia, samodzielne zbadanie tematu, zaczerpnięcie opinii, wypracowanie sobie takiego wstępnego szkicu (2). Ze świadomością celów (1) i podstawową bazą informacyjną (2) jedziemy dalej. Czeka nas teraz uruchomienie wszystkich możliwych kanałów percepcyjnych i aktywne odbieranie sygnałów dochodzących do nas w danym temacie podczas wydarzenia (3a). Do tego potrzebne jest jednak czasowe wyłączenie swoich własnych myśli, wejście w sytuację z pustą głową i bez oczekiwań (3b). Trzeba pozwolić dojść do głosu innym, niż swoje, myślom. Dalej następuje swoiste: sprawdzam, czyli przywołanie sobie po raz kolejny pytania po co to robię i czemu ma to służyć (4), odwołanie się do najgłębszych pokładów rozumienia zagadnienia na poziomie wartości, misji i wizji (5a). Spojrzenie z oddali, nabranie szerokiej perspektywy w odległym ujęciu czasowym. Być może do tego będzie potrzebne, aby zaczerpnąć zdania kogoś zupełnie z zewnątrz, spoza organizacji, co rzuci nowe światło na dany temat, który wcześniej się nie pojawił (5b). W tym miejscu procesu, w którym się właśnie znajdujesz, podejmujesz następnie próbę pierwszego zdefiniowania swojego stanowiska, które będzie jednocześnie stanowiskiem służącym całej Organizacji i bądź mentalnie przygotowany/a na jego modyfikacje (6). Dokonuj zmian gdy tylko poczujesz, że dla większej społeczności, w dalszej perspektywie czasowej może to przynieść więcej korzyści; rozmawiaj o tym.

Jeśli w tym całym procesie, który będzie odbywał się w twojej głowie, kiedykolwiek przyłapiesz się na którymkolwiek z zachowań ze studium przypadku, oznacza to, że oddałeś kontrolę nad swoim myśleniem nieokiełznanej naturze i pewnym nawykom, które nie zawsze Ci/danej społeczności służą. Pamiętaj, nie jesteś swoimi myślami! Od Ciebie zależy co, kiedy i w jaki sposób w twym umyśle się pojawia. (W okresach szczególnej „zachorowalności” powyższą instrukcję warto powiesić gdzieś sobie w widocznym miejscu na ścianie.)


Symfonii grand finale


Żeby wybrzmiał wielki finał nie mogłam pominąć powyższej kluczowej wariacji skierowanej do jednostki. Jednostka nieświadoma i niewyposażona w powyższe narzędzia, postawiona w sytuacji ważnych hufcowych/chorągwianych/Związkowych dyskusji, może okazać się nie tylko nieefektywna w swoich działaniach, ale wręcz stać się głównym hamulcowym. Tym samym najbliższe zjazdy przyjmą formę długiego zebrania, spędu czy nasiadówy, a konferencje – mityngu czy zebranka. Wielkie zmiany trzeba zacząć od siebie. Mym podstawowym postulatem jest więc: nauczmy się ze sobą rozmawiać. Rozmawiać o czym, no właśnie o zmianach! I o tym koniecznym uleczeniu tożsamości.

Bo najwyższa pora, by odpowiedzieć sobie na pytanie kogo my chcemy w tej Organizacji, że ona nie musi, a wręcz NIE MOŻE być dla wszystkich. Jarmarkowy klimat Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie, po którym rozglądasz się zagubiony szukając stoiska z butami wciśniętego między starocie i sprzęt wędkarski, już dawno przeminął, a na jego miejscu wybudowano Stadion Narodowy. Trzeba postawić sobie granice i powiedzieć jasno: tak, na to JEST miejsce w ZHP, a na to NIE MA przyzwolenia. Bo jak się nie określimy to stracimy swój wyraz, będziemy rozmyci, nijacy wręcz, sami nie będziemy wiedzieć jacy jesteśmy. I co my o sobie powiemy na zewnątrz, jak przedstawimy się rodzicom, samorządom, nowo przystającym do ZHP członkom. Kiedy się przedstawiasz, to co mówisz? Mam na imię X. Pracuję/studiuję w Y. W wolnych chwilach lubię Z.

Co oznacza, że nie nazywasz się Y, nie pracujesz/studiujesz w Z, a w wolnych chwilach nie zajmujesz się X, choć wszystkie te litery stoją obok siebie w alfabecie. Takie przesunięcie, nawet przeskok o 1 literę, zasadniczo zmienia cały obraz rzeczy.

Postawienie jasnych granic, doprecyzowanie, zdefiniowanie czym jest a czym nie jest Organizacja rozwiąże nam większość fundamentalnych problemów, o których dyskutujemy od lat, takich jak treść PiPH czy Statutu. Wreszcie wszyscy razem i każdy

z osobna będzie mógł odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ta Organizacja jest dalej miejscem dla mnie, czy ja wpisuję się w jej wartości, misję i wizję i wszystko to, co sobą reprezentuje i zdecydować czy wobec tego nadal w niej trwam. Jeżeli nie dokonamy redefinicji i fizycznej zmiany zapisu kluczowych dla Organizacji pojęć, to dalej będziemy spotykać się od czasu do czasu na zjazdach czy konferencjach, rozmawiać po raz kolejny o tych samych problemach, by finalnie… nic nie zmienić (lub dokonywać zmian kosmetycznych), żeby nikogo nie urazić, bo przecież „dla wszystkich starczy miejsca”.

Odnoszę wrażenie, że z tematami „wrażliwymi” (ostatnio np. wychowanie duchowe

w ZHP), obchodzimy się niemal jak z jajkiem. Obwąchujemy ze wszystkich stron, nie wiedząc jak sprawę ugryźć, tymczasem ona od dawna leży gotowa, podana na talerzu

i stygnie. Przed nami zjazdy, a za nimi kolejne. Przyjmowanie rozwiązań ad hoc, dla chwilowego wyciszenia tematu, jest swego rodzaju protezą, bo temat będzie wracał

jak bumerang i będzie aktualny jeśli nie dla tej ekipy/komendy/GK, to dla kolejnej. Przerzucanie sobie z rąk do rąk gorącego kartofla świadczy tylko o tym, że prowadzona dotychczas polityka jest bardzo krótkowzroczna, nie niesie ze sobą rozwiązań długofalowych, a tym samym nie nakreśla dalekiego horyzontu dla Organizacji. Nie zapominajmy, że rozwiązania wygodne w danym momencie nie gwarantują ich korzystnego wpływu na ZHP za lat 10. A odsuwanie wszystkiego na nieokreślone później czy podpieranie się starą maksymą: jakoś to będzie, zasadniczo gryzie się z dewizą: wyjdź w świat, popatrz, pomyśl, pomóż czyli działaj i spektakularnych sukcesów raczej nie wróży.

Grupa (wspólnota instruktorska) potrzebuje spoiwa w postaci budowania wspólnej tożsamości, tylko wtedy pozostanie grupą. Potrzebujemy rozmawiać, tylko róbmy to świadomie i umiejętnie, korzystajmy z narzędzi. Decyzje podejmowane na zjazdach, wnioski z konferencji czy debat delegatów nie mogą zaczynać się i kończyć na czubku własnego nosa, bo my w tej Organizacji wreszcie przeminiemy, zaś ona (miejmy nadzieję) zostanie. Od tego w jakim stanie zdrowia – zależy w dużej mierze od nas samych.


Właściwy moment na autorefleksję ***


hm. Katarzyna Rytko

RPM "Ręka Metody"

685 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

1 comentario


Bartosz Szumski
Bartosz Szumski
19 may 2020

Kasia - świetny tekst ! I'm proud. Pozdrawiam Bartek

Me gusta
bottom of page